Jeśli mamy wrażenie, że przychodzą do nas duchy lub przeszkadzające energie, na ile można ufać takim odczuciom? Dlaczego się pojawiają i jak można temu zapobiegać?

Odpowiedź Lamy Ole:

Kiedy gdzieś się udajesz i masz dziwne wrażenia, najpierw sprawdź sam siebie: Czy wstałeś lewą noga? Czy to twój zły film? Jeśli masz pewność, że dobrze się czujesz, ale w jakimś konkretnym miejscu zawsze odczuwasz dziwne rzeczy, mogą to być przeszkadzające energie, na które jesteś otwarty lub z którymi masz związek.

Najlepszym antidotum będzie współczucie. Jeśli te energie pojawiły się, żeby cię niepokoić, ale ty będziesz emanował współczuciem, odczują to jak nieprzyjemny zapach. Nie będą w stanie go znieść i odejdą. Jeżeli jednak pojawiły się bo potrzebują pomocy, to dzięki twojemu współczuciu ją otrzymają.

Doskonałym pomysłem są też dobre życzenia, na przykład takie: „Obyście zaznali wielkiego szczęścia i niech opuści was wszelkie cierpienie” – lub coś podobnego. W ten sposób można zrobić dużo dobrego. Takie istoty mogą wiedzieć co robisz i co myślisz, więc jeśli jesteś na nie otwarty, być może będziesz mógł im pomóc. Trzeba jednak wiedzieć, że nie można im ufać. Istoty nie stają się po śmierci mądrzejsze, nie można na nich polegać. Możesz zaufać tylko tym, które pokonały koncepcję ego i myślą więcej o innych niż o sobie. W przypadku pozostałych może się okazać, że podpisałeś pakt z diabłem, jak Faust z Mefistofelesem – możesz naprawdę wpakować się w kłopoty.

Dlatego w buddyzmie pracujemy tylko z takimi strażnikami, którzy na czole mają oko mądrości. To znak, że są bodhisattwami i pracują tylko dla pożytku innych.

Ogólnie, jeśli doświadczasz obecności przeszkadzających energii, życz im wszystkiego dobrego, ale nie składaj obietnic i nie wchodź z nimi w żadne konszachty.

Co zrobić, jeśli w ośrodku pojawia się trudna osoba i stwarza wiele problemów?

Odpowiedź Lamy Ole:

Jeżeli ktoś naprawdę przeszkadza innym i niczego nie chce się nauczyć, należy się go pozbyć. Można sprawdzić, czy nie ma w pobliżu jakiejś innej grupy, do której pasowałby bardziej i wysłać go tam. Jeśli to nie zadziała, trzeba jasno dać mu do zrozumienia, że nie powinien więcej przychodzić.

Osoby, które zachowują się agresywnie i utrudniają życie ośrodka, gromadzą w umyśle wiele negatywnych wrażeń. Wszystko, co ktoś robi w ośrodku, przynosi bardzo silny rezultat na poziomie zewnętrznym i wewnętrznym. Daje ogromne możliwości tworzenia dobra, ale jeżeli ktoś łatwo wpada w gniew i kreuje wokół siebie trudności, może to doprowadzić do wielu negatywnych rezultatów i dodatkowego cierpienia. W takim przypadku lepiej jest trzymać się od tej osoby z daleka, albo ją z daleka od siebie.

Jeżeli ktoś chce się czegoś nauczyć, to idzie do ośrodka i otwiera się. Wtedy, dzięki jego zaufaniu do Buddy, trudności odchodzą. Musi jednak postępować życzliwie, w przeciwnym razie to nie działa. W społeczeństwie jest wielu specjalistów, którzy potrafią się zajmować trudnymi przypadkami – my nie jesteśmy za nie wszystkie odpowiedzialni.

Ezoteryka stała się teraz modna i wielu ludzi się nią interesuje. Mówią że widzą aurę, spotykają anioły i tak dalej. Co o tym sądzisz?

My, Duńczycy, jesteśmy znani z tego, że nigdy nie mieliśmy silnego rządu ani naprawdę wielkich, sławnych ludzi, ponieważ za każdym razem, gdy ktoś stawał się zbyt wielki, ludzie zaczynali się z niego śmiać. Ten głośny, szczery śmiech spłaszcza wszystko i większość takich utalentowanych osób musiała w którymś momencie opuścić kraj. Nie mówię o sobie; ja lubię być w Danii.

W pewnym momencie stwierdziłem zupełnie bezceremonialnie, że istnieją dwie formy duchowości. Są ludzie, którzy radzą sobie ze swoim życiem, zajmują się tym, co należy zrobić, i wszystko działa tak, jak powinno. W pewnym momencie odkrywają, że praca w fabryce margaryny przez czterdzieści lat, przejście na emeryturę po miłej uroczystości, a dziesięć lat później pogrzeb z jeszcze ładniejszym przemówieniem, to nie wszystko, co ludzkie życie ma do zaoferowania. Nie tracąc kontaktu z praktycznym życiem zaczynają rozwijać głębsze umiejętności i cechy. Możecie zaufać ich doświadczeniom ludzie, którzy żyją z innymi, są silni, nie muszą niczego udowadniać ani się usprawiedliwiać. Ich słowom można wierzyć.

Jest też inny rodzaj uduchowionych” osób. Ilekroć muszą sprostać wyzwaniu, spuszczają głowy i nie robią nic. Nie dają rady; nie mają odwagi ani wytrzymałości. A potem wycofują się ze świata i tworzą własny słodki, mały wszechświat, którego nikt tak naprawdę nie jest w stanie sprawdzić. W ogóle nie mam zaufania do tego, czego oni doświadczają.

Naprawdę przyglądam sie temu, co ludzie osiągają, jak się trzymają i czy można na nich liczyć. Gdy widzę, że szanują samych siebie, robią to co mówią, i są ponad dziecinnymi grami, to wtedy ufam temu, co mówią.

Jeżeli jednak ktoś ucieka przed wyzwaniami świata, trzymam się od niego z daleka. Jeżeli ludzie są nazbyt świątobliwi i niezdolni do autoironii, gdy nie potrafią śmiać się z siebie, są nieprzejrzyści i słodcy, nie rozumieją niczego do końca i nie wyrażają się jasno, wtedy włosy stają mi dęba i myślę: Pora uciekać!, ponieważ uważam to za niezdrowe.

Mam grono bliskich znajomych, z którymi wiele mnie łączy. Teraz jednak widzę, że muszę odejść z tej grupy. Jak rozpuścić takie związki zachowując życzliwość?

Odpowiedź Lamy Ole:

Najlepiej jest myśleć, że dzięki temu każdy skorzysta. Możesz pomyśleć sobie tak: „Jeżeli będą mi utrudniać życie, to zgromadzą złą karmę, a ja będę mógł im pomóc tylko wtedy, gdy będę mieć do tego wszystkiego dystans” – do nich jednak powiedz coś takiego, co zabrzmi rozsądnie i nie sprowokuje ich emocji, a potem z radością ich opuść.

Jeśli zaprezentujesz im długie, złożone wytłumaczenie, z wieloma punktami i podpunktami, z licznymi „dlaczego” i „dlatego”, to podejdą to tego na poziomie koncepcji. Dlatego w takiej sytuacji lepiej jest powiedzieć coś krótkiego i zrozumiałego, na przykład: „Kiedy się spotykaliśmy, to zawsze bolała mnie głowa”. Gdy będą chcieli dokładniejszego wyjaśnienia, ty będziesz już daleko. Wtedy zadadzą te pytania sami sobie: „O co mu chodziło? Dlaczego ból głowy? Dlaczego kogoś przez nas bolałaby głowa?”. Pozostawisz po sobie coś, co długo będzie ich gryźć i uwierać. Tym sposobem zostawiłeś im dobry prezent – wprawiłeś coś w ruch.

Możesz powiedzieć coś o swoich doświadczeniach z narkotykami?

Odpowiedź Lamy Ole:

W latach sześćdziesiątych narkotyki pełniły inną funkcję niż teraz. Przestrzeń duchowa znajdowała się jakieś dwa centymetry nad najwyższą wieżą Kopenhagi. Byliśmy całkowicie prości – prawdopodobnie zostalibyśmy nawet jeszcze większymi materialistami niż nasi rodzice. Dużo piliśmy i wdawaliśmy się w bójki kilka razy a tygodniu, ponieważ napięcie było tak duże. Nie mieliśmy żadnej wizji swojego życia, żadnego poglądu.

Narkotyki dodawały nam człowieczeństwa. Jednakże jakieś 80 czy 90 procent naszych przyjaciół z tamtych czasów już nie żyje. Płaciliśmy wysoką cenę. Tak się dzieje z tymi, którzy walczą na pierwszej linii frontu – padają. Potem przychodzą następni i przejmują teren, zdobyty przez tych pionierów. Nie ma wątpliwości, że cała sfera duchowa i nasza otwartość w dzisiejszych czasach są dużo większe, ponieważ odważni ludzie z lat sześćdziesiątych przełamali powszechne koncepcje tamtych czasów – mieli dość zaufania do przestrzeni, żeby się przez nie przebić.

Dzisiaj narkotyki są już niemodne. Są totalnie głupie. Kiedy je braliśmy, należeliśmy do awangardy, śmietanki społeczeństwa, która używała ich dla zyskania dostępu do nowych wymiarów. Dzisiaj dzieciaki biora narkotyki po to, żeby powoli odbierać sobie życie. Narkotyki są passe. 

Wygląda na to, że każdy narkotyk ma swój czas, w którym uruchamia dużo karmy. Jeśli na przykład przyjrzymy się starym źródłom opisującym podboje Ameryk, to tytoń, kiedy pojawił się na Zachodzie, był środkiem halucynogennym. Ludzi, którzy go używali, przedstawiano często jak wymiotują, a nad głową mieli chmurki pełne różnych dziwnych myśli i wyobrażeń.  A teraz tytoń tylko szkodzi płucom.

Oznacza to tyle: trzymajcie się z dala od narkotyków; już nie mają w sobie niczego dobrego. Wiele pokoleń całkiem się przez nie wyniszczyło. Jest to również kolejny powód, dlaczego to Japończycy tworzą półprzewodniki, a nie Europejczycy czy Amerykanie. Całe pokolenie w Europie i w Ameryce, które powinno się tym zajmować, odeszło. Dlatego Azja nas wyprzedziła – po prostu zabroniono tam używania narkotyków, nie pozwolono młodemu pokoleniu na taką wolność.  

Jak z buddyjskiego punktu widzenia działają narkotyki? Czy rzeczy, których się doświadcza, są prawdziwe?

Odpowiedź Lamy Ole:

Ogólnie nie polecam narkotyków. Podstawą silnych doświadczeń, które dają, nie jest sam narkotyk, lecz umysł, z którego wyłaniają się doświadczenia. Nie istnieje taki narkotyk, który mógłby przynieść szczęście. Może jedynie skoncentrować na chwilę szczęście, którego doświadczalibyśmy w przeciwnym razie przez dłuższy czas. Potem zostajemy z niczym i pojawiają się tylko złe doświadczenia.

W Kopenhadze w 1963 roku w naszej grupie przyjaciół było dwadzieścia lub trzydzieści osób. Dzisiaj zostało nas pięcioro, z których dwoje czy troje nosi głowę pod pachą. Jedynie garstka tych, którzy przeżyli, funkcjonuje normalnie. Straty wynikające z zażywania narkotyków są po prostu zbyt duże. Naprawdę je odradzam.

Nie używałbym nawet haszyszu, najłagodniejszego z nich wszystkich, ani zbyt dużej ilości alkoholu. Najlepszym, co mamy, jest nasze przejrzyste zrozumienie i wewnętrzne zdolności umysłu. Stawiałbym na to. To najlepszy narkotyk. Innym dobrym narkotykiem jest piękna kobieta albo silny mężczyzna. Miłość to też doskonały narkotyk.

Jeśli po wzięciu narkotyku ktoś wpada w stany pomieszania, czy to wynika tylko z narkotyku, czy trzeba mieć takie tendencje?

Odpowiedź Lamy Ole:

Zawsze musi pojawić się pierścień i hak. Pochodzę z pokolenia lat sześćdziesiątych i miałem dużo doświadczeń związanych z narkotykami. Zdawałem egzaminy na Uniwersytecie Kopenhaskim i zanim poznałem buddyzm, bardzo ciekawiły mnie wszystkie sposoby odkrywania umysłu.

Jasne światło, które widzi się po LSD, jest wspaniałe; fascynująca jest też zdolność do opuszczania ciała i temu podobne. Ale stopniowo odkrywa się, że to nie narkotyki dają ci to szczęście, ponieważ szczęście, którego mógłbyś doświadczać przez pół roku, kompresuje się teraz do ośmiu godzin. Po kilku takich doświadczeniach w pewnym momencie dostaje się upomnienia z banku: „Masz debet!”, a radość i sens znikają – w ich miejsce pojawiają się strach i pomieszanie.

Jeżeli zażywałeś narkotyki, możesz z tym później pracować rozwijając się dzięki medytacji, która kładzie podwaliny pod wszystko inne. Jeśli ich nie brałeś, to już nie musisz robić tego teraz.

Nie mówię, że nie powinno się stosować LSD. Psychiatrzy powinni móc je przepisywać pacjentom w przypadkach skrajnego strachu przed śmiercią. W takich przypadkach minimalne dawki LSD – np. 25 miligramów – mogłyby „zaskoczyć” i strach mógłby zniknąć. Myślę, że LSD powinno być dostępne jako narzędzie – jako lekarstwo – w rękach dobrych psychologów, być może również lamów, jeśli mają czas, ale dawanie do niego dostępu wszystkim, którzy zechcieliby faszerować się LSD dla zabawy, byłoby błędem. Rozwój bez korzystania z narkotyków, własnymi siłami – na przykład dzięki medytacji – będzie o wiele skuteczniejszy. W ten sposób można osiągnąć coś trwałego. Używanie narkotyków prowadzi natomiast do efektu jo-jo – najpierw jesteś w górze, potem spadasz w dół, pojawia się kolejny wzlot itd. Z pomocą medytacji stawiasz kamień na kamieniu – wszystko, co się dzięki temu wydarzy, będzie stabilne i prawdziwe. 

Czy uważasz, że tacy ludzie, jak Aldous Huxley, którzy dużo myśleli o filozofii, próbowali wielu różnych rzeczy, a także eksperymentowali z narkotykami, mogliby odnaleźć własną drogę do oświecenia?

Odpowiedź Lamy Ole:

Aldous Huxley miał dwie twarze. Był niezwykle utalentowany, ale na kilku innych poziomach raczej niedojrzały. Cała rodzina Huxleyów była znakomita. Szkoda, że ich geny wymarły – niestety, tak jak wielu innych inteligentnych ludzi, zapomnieli o przekazaniu ich kolejnemu pokoleniu. Huxley był humanistą, jego książki zawierają wiele mądrości. Jego żona, Laura, powiedziała wspaniałą rzecz po jego odejściu – że kiedy umierał czuła jego głos niosący się echem w przestrzeń. Huxley osiągnął z pewnością wysoki poziom świadomości, ale jeśli nie było haka dla tego pierścienia, nie wiadomo, czy udał się do Czystej Krainy. Bardziej prawdopodobne jest to, że trafił do świata bogów.

Bardzo trudno jest dostać się do Czystej Krainy dzięki własnej mocy – potrzebne jest do tego Schronienie i związek z Buddą.

Jak narkotyki wpływają na umysł?

Odpowiedź Lamy Ole:

Z wyjątkiem LSD, meskaliny i kilku podobnych narkotyków z Amazonii, mają efekt odwrotny do medytacji. Narkotyki pokazują doświadczenia w umyśle, podczas gdy medytacja pokazuje sam umysł. Narkotyki rozpraszają umysł, a medytacja go skupia. Dlatego branie narkotyków i medytacja nie pasują do siebie.

Alkohol, jak bardzo by nie był głupi, nie duchowy i nie inspirujący, jest właściwie lepszy, ponieważ nie sprawia, że stajesz się „śliski”. Zachowujesz się po nim głupio, ale jesteś tego świadomy i po fakcie przepraszasz – ludzie to zrozumieją i na tym się cała sprawa się kończy.

Z haszyszem jest jednak inaczej. Czyni cię śliskim jak węgorz. Wypaczasz różne rzeczy dla własnego zadowolenia. Stajesz się starszy, ale nie mądrzejszy. Sam dużo paliłem – prawie codziennie, chyba przez dziewięć lat. W latach 60. wierzyliśmy, że może to przynieść pożytek. Naprawdę tak myśleliśmy. Leary, Alpert, Huxley – najlepsze umysły naszych czasów tak twierdziły.

Jednak moje doświadczenia z narkomanami pokazują, że w ich obecności staję się niespokojny. Nie mam poczucia, że to, co robię, trafia do odbiorcy. Gdy jestem z ludźmi, którzy piją, staram się coś im przekazać. Jednakże w towarzystwie tych, którzy palą haszysz, wolę raczej poczytać gazetę, ponieważ mam wrażenie, że cokolwiek powiem, nie zostanie zrozumiane.

Radziłbym osobom, które chcą medytować, żeby przestały palić haszysz. Taniej jest nauczyć się medytacji! A po niedługim czasie jest to co najmniej tak samo przyjemne. Ale trudniejsze, bo trzeba to budować własnymi siłami. Z drugiej strony to, co zbudowaliśmy samodzielnie, daje mocne oparcie!

Jak postępować z osobami, które dopiero zaczęły przychodzić do ośrodka, a mają problemy z alkoholem lub narkotykami?

Odpowiedź Lamy Ole:

Nie zaczynałbym na ten temat wielkiej dyskusji. Ludzie mogą przychodzić do ośrodków tylko wtedy, kiedy są „czyści” i potrafią odpowiednio się zachowywać. Wtedy dostaną to, czego chcą. Można spędzić cały wieczór rozmawiając z kimś, kto ma problem z alkoholem lub narkotykami i on zrozumie wszystko bardzo dogłębnie, ale na drugi dzień, kiedy narkotyk przestanie działać, niczego nie będzie pamiętał. Płacimy podatki na instytucje, które zajmują się takimi problemami. Osoby przychodzące do nas powinny być zdolne do medytacji i powinny chcieć medytować.

Nie jesteśmy pomocą społeczną. Gdybyśmy nią byli, tylko byśmy się umęczyli i nie mielibyśmy niczefo do zaoferowania tym, którzy mają nadmiar. Więc jeśli ktoś raz się upije, zniesiemy to, ponieważ jest przyjacielem. Jeśli raz zapali trawę, to też nie będzie wielki problem. Ale w naszych ośrodkach nie ma miejsca dla ludzi z przewlekłymi problemami.

Jak możemy pomóc przyjacielowi, który wpakował się w duże kłopoty? Nie jest świadomy tego, co robi i odrzuca wszelkie dobre rady.

Odpowiedź Lamy Ole:

Można z tym pracować w sposób bezpośredni lub pośredni. Można powiedzieć komuś wprost: „Słuchaj, czy ty wiesz, co sobie robisz?”. Po prostu jak najwyraźniej przedstawiamy swoje podejście do tego. Poza tym kierujemy życzenia do buddów i mówimy: „Proszę, zanim ten człowiek zmarnuje cały swój życiowy kapitał, wymierzcie mu porządny prawy prosty, szybki i mocny, żeby zrozumiał, że to był zły  pomysł i mógł się z tego wykaraskać”. W takich sytuacjach bardzo pomocna jest Tara, żeński aspekt oświecenia – pomaga po matczynemu. Mahakala może okazać się zbyt ostry, ale z jego pomocy też można skorzystać.

Wysyłałbym życzenia, żeby taki ktoś wpadł szybko w kłopoty, po to, żeby równie szybko mógł przestać je stwarzać, zamiast się męczyć przez długi czas. Im dłużej będzie robić to samo, tym więcej straci sił i zabrnie w coraz większe problemy. Jeżeli ktoś chce walić głową w ścianę, ważne jest, żeby ten, kto zazwyczaj podsuwał mu poduszkę, raz na jakiś czas w ostatniej chwili ją odsunął – bo ból skutecznie motywuje do myślenia.

Mój brat pracował z ludźmi na odwyku. Był dla nich bardzo twardy, chciał w nich obudzić dumę. Traktował ich naprawdę jak śmieci; zawsze im wytykał, w jakiej są sytuacji i mówił: „No i zobacz, kim teraz jesteś. Spójrz, co sobie zrobiłeś!” W wielu przypadkach ta metoda działała i mógł wtedy powiedzieć: „No dalej, pokaż mi teraz, jak umiesz zadziałać inaczej”. Wyciągał ich tą metodą z uzależnienia, ale to jest trudne, ponieważ złe towarzystwo jest jak miód – lepi się do palców.

Jak można pomóc przyjaciołom, którzy zaczęli zażywać narkotyki i stali się aroganccy?

Odpowiedź Lamy Ole:

Trzeba po prostu wyjaśniać tym, którzy biorą narkotyki, że chociaż subiektywnie czują się lepiej, to obiektywnie funkcjonują gorzej. Narkotyk ogranicza zdolność krytycznego myślenia. Chociaż obiektywnie ich zdolności stale maleją, a w szkole, pracy i ogólnie w życiu osiągają coraz mniej, wydaje im się, że są dobrzy i stają się coraz lepsi, ponieważ ich zdolność krytycznego myślenia tak szybko maleje.

Ich ego unika sytuacji, w których mogliby się rozwijać. Zawsze można bardzo wyraźnie pokazać fakty: to egzaminy, których nie zdali, praca, której nie wykonali, sprawy osobiste, z którymi nie dali sobie rady i tak dalej. Mogą czuć się dobrze, lecz żyją własnym prywatnym snem. Obiektywnie wiedzie im się w życiu coraz gorzej. Tak naprawdę narkomanowi można pomóc dopiero wtedy, kiedy już sam odkryje, że się stacza.

Nie pozwalamy takim osobom przychodzić do naszych ośrodków, ponieważ jest to po prostu strata czasu: będziemy rozmawiać nie z nimi, tylko raczej z narkotykami. Jeśli pojawi się heroinista, będzie sentymentalny, a kokainista będzie bezduszny i będzie chciał wszystko sprawdzać. Osoba biorąca ecstasy nic nie zrozumie, a ktoś na amfetaminie trzy razy obiegnie stół, po czym wypadnie z powrotem na ulicę. Palacz trawy doświadczy wielu emocji, ale nazajutrz niczego nie będzie pamiętał.

Ponieważ życie jest takie krótkie, a jego czas taki cenny, można takiemu gościowi oznajmić: „Dziękuję, że przyszedłeś i dziękuję, że wychodzisz. Przyjdź jutro, kiedy będziesz w stanie zrozumieć, o czym tu mówimy”.

Czy zawsze trzeba mówić prawdę, czy w niektórych przypadkach można kłamać, aby kogoś chronić?

Odpowiedź Lamy Ole:

To zależy od poziomu twojej praktyki. Na poziomie therawady na poziomie przyczyny i skutku, na którym skupiasz się bardziej na sobie niż na innych zawsze mów prawdę. Tu bardzo ważne jest unikanie dziesięciu szkodliwych działań. Są one podzielone na trzy szkodliwe działania ciała: zabijanie, kradzież i krzywdzenie innych seksualnie; cztery szkodliwe działania mowy: kłamstwo, oszczerstwo, szorstka lub szkodliwa mowa oraz mowa pozbawiona znaczenia; i trzy szkodliwe działania umysłu: chciwość, nienawiść do innych i niewłaściwe poglądy.

Na poziomie mahajany lub na poziomie bodhisattwy zdarzają się sytuacje, w których można chronić inne istoty nie mówiąc prawdy. Na przykład jeśli ktoś ucieka, a za nim biegnie piętnastu wieśniaków uzbrojonych w widły i pytają nas, dokąd poszedł ten człowiek, to nie należy mówić prawdy, bo zaszkodziłoby to tej osobie. Na poziomie Wielkiej Drogi lub mahajany istnieją tylko trzy szkodliwe działania umysłu, których absolutnie musimy unikać: nie można nienawidzić, zazdrościć i tkwić w pomieszaniu. Dzięki temu, że mamy ciało i mowę, możemy zrobić wszystko, co przyniesie korzyść wszystkim istotom w najlepszy możliwy sposób.

Dobra historia na ten temat jest w książce „Szalony jogino słynnym tybetańskim joginie Drugpie Kunleju. Jego matka była znana w całej wiosce jako plotkara, wciąż obmawiała innych i rozpuszczała plotki. Drugpa Kunlej wiedział, że nie zostało jej wiele czasu i że to zachowanie nie przyniesie jej przyjemnych doświadczeń w następnym życiu. Ponieważ kochał matkę, wciąż doradzał jej, aby nauczyła się medytować, ale to nie pomogło, a ona utrzymała nawyk plotkowania. Pewnego dnia Drugpa Kunley przebiegł przez wioskę, krzycząc z całych sił: Właśnie przespałem się z moją matką!” – co oczywiście nie było prawdą. Kiedy dotarło to do jej uszu, było to tak zawstydzające, że nie mogła nikomu nic powiedzieć. Od tego momentu wykorzystywała swój czas na medytację, zamiast plotkować, a gdy umarła, Drugpa Kunlej był w stanie doprowadzić jej umysł do stanu wyzwolenia.

Jeżeli mamy dobrą motywację, można czasem skłamać. Ale nie może się to stać nawykiem i nie powinno wynikać ze słabości; kłamstwo jest dopuszczalne tylko w celu ochrony innych.

Czasami związek powstaje tylko dlatego, że dana osoba pasuje do naszych wzorców – na przykład reprezentuje postać matki lub ojca. Jak sobie z tym poradzić? Czy to analizować, czy po prostu zignorować?

Odpowiedź Lamy Ole:

Gdy tylko nazwiemy daną rzecz, jej rozmiar od razu się zmniejsza. Jeśli mówimy „jest tak”, definiujemy tę rzecz i nie dajemy jej szansy na bycie czymś innym. W ten sposób zabieramy przestrzeń z sytuacji i odbieramy jej wszystkie inne możliwości. Najlepiej pozostawić sprawy „w ruchu”. Moja rada jest taka, że lepiej samemu sprawdzić, jak można się nawzajem uzupełniać, jak najlepiej być razem. Analiza dobrze się sprawdza w stosunku do rzeczy martwych. Jeśli ktoś zaczyna coś kroić, żeby to zbadać i trzeba to poćwiartować na kawałki – jest to już martwe.

Ale związek jest dynamiczny i nie starajmy się go sparaliżować. Po prostu dążymy do tego, co chcemy osiągnąć. Nie oznacza to, że jesteś nieuczciwy albo udajesz, że czegoś nie widzisz. Ale w każdej sytuacji dajemy z góry „zaliczkę” – dajemy przestrzeń, aby mogło pojawić się to, co najlepsze. Nazywam to „dynamiczną prawdą”. Czyli dostrzegamy bardziej możliwości niż to, co już zostało osiągnięte. To jest jak woda: płynie i jest żywa!

Jak można pomagać bez protekcjonalizmu?

Odpowiedź Lamy Ole:

Nie rób wielkiej sprawy z własnego współczucia! Nie powtarzaj wciąż: „Oto moje współczucie” albo: “Jestem skromniejszy od ciebie!”, jak robią to niektórzy buddyści z innych szkół. Rób to, co masz przed nosem i zachowuj spokój. Działaj w momencie, w którym pojawia się współczucie. Jeśli odpuścisz, gdy tylko sprawa jest  załatwiona, zawsze będziesz mieć czyste ręce. Staniesz się wtedy jak wiatr, który po prostu wywiewa kurz przez okno; potem zamykasz okno i w pokoju znowu jest ciepło.

 Jeżeli zrobisz ze współczucia wielką sprawę, stanie się lepkie. Działaj i rób, co możesz, bo ludzie są zasadniczo dobrzy, ale gdy będzie już po wszystkim, zapomnij o temacie i dalej rób radośnie coś pożytecznego.

Opowiada o tym stara historia: dwaj mnisi z dzikiej sekty, której członkom nie wolno było zadawać się z kobietami, doszli do rzeki, którą chciała także przekroczyć pewna dziewczyna. Jeden z nich przeniósł ją na drugą stronę, postawił na brzegu i poszedł dalej. Drugi mnich pięć razy połknął własne migdałki; był całkowicie skołowany. Po trzech dniach udało mu się w końcu zapytać: „Jak mogłeś jej dotykać, przecież to była kobieta?”. A pierwszy mnich odpowiedział: „Ja ją już dawno zostawiłem na drugim brzegu, a ty nadal ją niesiesz!”.

Bezpośrednie działanie w danej chwili jest psychicznie zdrowe – przypomina rysunek na wodzie: przedtem niczego nie było; potem też nic nie ma; a w danym momencie wszystko do siebie pasuje! W takim postępowaniu nie ma niczego lepkiego – jest wolne od oczekiwań, obaw, od „wczoraj” i od „jutro”. To jest poziom Diamentowej Drogi, poziom Mahamudry.