Obietnica Boddhisttawy opiera się na pragnieniu pomagania wszystkim istotom. Jak zrobić to w praktyce?

Odpowiedź Lamy Ole:

W 1972 roku, gdy zaczynaliśmy z Hannah zajmować się buddyzmem, ja także myślałem, że muszę robić wszystko dla wszystkich. Szybko zrewidowałem swoje poglądy, ponieważ gdy coś nie pasuje, to po prostu nie pasuje. W międzyczasie zsiadłem ze swojego konia „pomagania wszystkim” i teraz poświęcam czas tym, którzy rozumieją co do nich mówię. Na szczęście nie jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy robią coś dla innych. Wśród socjalistów, chrześcijan, hinduistów i w innych szkołach buddyjskich jest wielu ludzi, których nie pociąga ani mój sposób działania, ani klimat panujący w naszych ośrodkach. Nie musimy jako buddyści zajmować się osobami chorymi psychicznie czy też będącymi w trudnej sytuacji materialnej, ponieważ pomagają im już zwykle specjaliści biorący za to odpowiednie wynagrodzenie. A my sami po prostu cieszymy się z ich dobrej pracy, w której bierzemy udział płacąc podatki.

Więc zamiast z nimi konkurować pozostajemy wierni naszym ideałom i poświęcamy czas temu, co uznajemy za słuszne i co sami zrozumieliśmy. Różne kapelusze pasują na różne głowy, nie musimy więc rozcieńczać naszych nauk tak, żeby każdy był w stanie je pojąć. Zamiast tego chcemy prezentować w przejrzysty i rozsądny sposób to, czym dysponujemy. Dzięki temu każdy, kogo to zainteresuje intelektualnie lub kto poczuje z naszym czystym przekazem związek na poziomie serca, będzie mógł zastosować metody Diamentowej Drogi z pożytkiem dla innych i samego siebie. 

Zajmujemy się tymi ludźmi, dla których jesteśmy jedyną sensowną propozycją – tymi, którzy są zbyt krytyczni, przejrzyści i niezależni, by poczuć się jak w domu w jakimś hierarchicznym i teistycznym systemie. Po prostu oferujemy ludziom miejsce, w którym mogą się rozwijać i uczyć.

Skąd wiemy, co będzie najlepsze dla wszystkich istot na dłuższą metę? Możemy już teraz starać się pomagać innym, ale nie jesteśmy jeszcze oświeceni.

Odpowiedź Lamy Ole:

Rzeczywiście czasami niełatwo jest zobaczyć, co daje nam szczęście, a co nas od niego oddala. Skorzystałbym więc ze starej ludowej mądrości: traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być przez nich traktowany. Zacząłbym od tego, co jest oczywiste, od tego, co ludzie lubią. Bądź dla nich miły i staraj się ich nie ranić.

Są trzy różne poziomy pomagania innym. Na pierwszym częstujemy ich jedzeniem lub witaminami, a nie wódką, jeżeli jadą samochodem do domu. Robimy to, co przed naszym nosem, dajemy ludziom rzeczy materialne, które pomogą im na krótką metę. Jako dobrzy buddyści powinniśmy patrzeć daleko w przyszłość i dostrzegać poważne problemy, na przykład przeludnienie panujące na świecie. Spróbujmy znaleźć przyczynę najgorszych trudności i starajmy się ją usunąć. 

W Rwandzie lub Bośni na przykład zdecydowanie mieszka zbyt dużo ludzi na zbyt małej przestrzeni. Ponieważ źle się nawzajem traktują, to nie mają dostępu do podstawowej edukacji, a ich standard życia jest bardzo niski. Patrzymy daleko w przyszłość i mówimy: „Prezerwatywy zamiast armat dla Afryki!”. Rozmawiamy z przyjaciółmi i być może któryś z nich zna jakiegoś wpływowego polityka, który w tym czy innym parlamencie mógłby powiedzieć: „Musimy upewnić się, że nie zaleje nas fala uciekinierów z ciepłych krajów, sprawiając, że wszyscy zbiedniejemy. Jeśli natomiast uda nam się ograniczyć przyrost naturalny w najbiedniejszych krajach, wszystkim będzie się żyło lepiej”. W ten sposób możemy wpływać na różne sytuacje,  zwracając na nie uwagę społeczeństwa. Nie interweniowałbym jednak w sprawach, na które nie mamy bezpośredniego wpływu. 

Na drugim poziomie możemy odpowiadać na bardziej uniwersalne potrzeby innych. Za pomocą edukacji możemy uczyć ich kierowania własnym życiem i czynić samodzielnymi. To jednak też także pomaga wszystkim tylko do momentu śmierci. Bogaty człowiek być może zostanie zawieziony na cmentarz większym karawanem albo zostawi po sobie większe długi, lecz w końcu i tak trafi do grobu. 

Na trzecim poziomie najlepszym prezentem, jaki możemy komuś podarować, jest kontakt z naukami Buddy – uświadomienie komuś, że jego umysł posiada potencjał oświecenia. Wszystko, co sprawia, że ludzie stają się niezależni, jest dobre; złe jest natomiast zawsze to, co ich uzależnia i ogranicza. Za każdym razem, gdy pomagamy ludziom rozwijać większą pewność siebie i zaufanie do własnych możliwości, wyniknie z tego coś dobrego. Właśnie to robi Budda. Nie oznajmia tylko: „Od jutra wszyscy zarabiają o 10 procent więcej!”, lecz prowadzi nas do poziomu, na którym uwalniamy się od chciwości, skąpstwa i zazdrości. 

Powinniśmy pokazywać innym ponadczasową przestrzeń ich umysłów – to, co znajduje się pomiędzy myślami i co wie, doświadcza i odczuwa. Jeśli możemy dać ludziom dostęp do nieograniczonej przestrzeni ich umysłu, zawsze będzie to pomocne. W ten sposób działamy bardzo praktycznie, krok po kroku. Uczymy się poprzez praktykę. Jeśli robimy zawsze to, co w naszej mocy, dla dobra wszystkich, wówczas rzadko będziemy popełniać błędy. 

Czy można ciagle tylko działać dla pożytku innych? Czy nie powinniśmy też czasem pomyśleć o sobie?

Odpowiedź Lamy Ole:

Taki sposób myślenia wynika z pewnego niezrozumienia. Jeśli działamy dla pożytku innych, w tym samym zakresie oni będą też robić coś dla nas. Oczywiście trzeba działać inteligentnie, a nie dawać na przykład pieniądze ludziom, którzy na kimś żerują, czy też szansę na utrudnianie komuś życia tym, którzy są trudni. Jeśli ktoś zawsze „wisi nam u szyi”, to nie można dać się wykorzystywać – to nie pomoże nikomu. Najlepsza jest zawsze radosna wymiana z otoczeniem, w ramach której każdy daje to, co ma i otrzymuje to, czego naprawdę potrzebuje.

Im więcej dajemy na ludzkim poziomie, tym więcej dostajemy. Umysł jest jak studnia. Jeżeli ciagle czerpiemy z niej wodę, to zawsze jest ona świeża. Ale gdy przestaniemy pobierać wodę, to w pewnym momencie w studni znajdziemy pięć martwych żab i woda nie będzie nadawała się do picia. 

Nie poświęcałbym wiele uwagi samemu sobie. Kiedy myślimy o sobie, pojawiają się kłopoty, a gdy myślimy o innych, to mamy nagle dużo ważnych rzeczy do zrobienia. Nie psułbym tego jakimś „ja”, lecz starał się zobaczyć, co jest najbardziej pożyteczne. Czasem bardziej pomocne może być zrobienie czegoś dla siebie, a czasem dla innych. Możemy ćwiczyć pompki, żeby wzmocnić mięśnie i dzięki temu wnieść komuś potem pianino po schodach. Kiedy bez licznych koncepcji robimy po prostu to, co jest w danej chwili użyteczne i zawsze mamy poczucie „my”, zamiast „ja”, wtedy wszystko ma większy wymiar. 

W ten sposób przekonacie się też, że wszyscy jesteśmy od siebie nawzajem zależni – że warunkujemy się wzajemnie. Jeśli zaczniemy działać z nastawieniem, że robimy coś dla siebie, być może będziemy musieli włożyć potem wiele wysiłku w zrozumienie tego, że w gruncie rzeczy chodzi o „nas”. Jeżeli natomiast bez rozróżniania na „siebie” i „innych” będziemy po prostu robić to, co jest do zrobienia, wszystko stanie się prezentem – pojawią się pola mocy i ważne związki, możliwości skondensują się z przestrzeni i zawsze będziemy się czuć we wszystkim jak w domu. Najważniejsze jest zawsze spoczywanie we własnym centrum, zaufanie do samego siebie – to z tego biorą się nadmiar i moc, których potrzebujemy do skutecznego działania. 

Jeżeli zawsze działamy bezinteresownie, to czy nie ryzykujemy bycia pomijanym lub wykorzystywanym?

Odpowiedź Lamy Ole:

Niektórzy myślą, że działanie bezinteresowne oznacza negowanie własnych właściwości i wspieranie innych swoim kosztem. Z powodu chrześcijańskiego wychowania możemy mieć nawyk do myślenia „albo-albo” – do pomniejszania wartości jednej rzeczy, żeby nadać ją innej. To jednak nie jest potrzebne. Jeśli sądzimy, że w danej sytuacji nasze działanie będzie najlepsze, to bezinteresowność może oznaczać wysunięcie się przed szereg do przodu. To oznacza, że w każdej sytuacji naszym celem powinno być to, co przyniesie największy pożytek największej liczbie ludzi.

Najbardziej bezinteresowną rzeczą, jaką możemy zrobić jest, nie traktowanie poważnie jazd innych osób. Nie wkładajcie w nie energii, nie grajcie w to. Patrzcie na te zachowania tak, jak patrzy się na jakieś dziwne zwierzęta, na króliki z rogami, jak mówią Tybetańczycy – coś co nie istnieje. Zamiast tego zaproponujcie to działanie, które jest rzeczywiście najlepsze w danej sytuacji. 

Czy naszym priorytetem na Diamentowej Drodze nie powinno być pomaganie innym? Czy poświęcanie całego wolnego czasu własnej praktyce nie jest przejawem egoizmu?

Odpowiedź Lamy Ole:

Staram się nie być tu zbyt surowy. Jeśli ludzie robią coś dla siebie, zawsze mówię: „Zróbcie to z motywacją, żeby móc się tym podzielić z innymi i przynieść im później pożytek”.

A kiedy ktoś robi coś dobrego dla innych, stwierdzam: „Ciesz się, że masz szansę zbudować dla siebie trochę dobrej karmy!”. Wiele osób myśli, że zanim zaczną pomagać innym, muszą się najpierw wzmocnić. Są też osoby, które chcą pomagać w każdych okolicznościach, bez uprzedniego zebrania sił, ale przy takim podejściu nie są w stanie zrobić zbyt wiele. Obie te skrajności są dość często spotykane.

Zawsze mówię, że najlepiej jest widzieć całość sytuacji i jak najmniej oddzielać się od innych. Jeśli myślimy: „Kiedy robię coś dobrego dla siebie, to również wtedy mam na celu szczęście innych!”, to dzięki temu podejściu będziemy potrafili lepiej im pomagać. A pracując bezpośrednio dla ich pożytku możemy cieszyć się, że rozwijamy dobrą karmę i wgląd. Przecięcie się przez koncepcje „ja” i „ty” jest najlepszym rozwiązaniem. 

Wszystko jest sztuką możliwości. W buddyzmie są trzy różne sposoby pomagania innym. Możemy przynosić im pożytek tak jak król: najpierw wzmacniamy siebie, a następnie dzielimy się tym nadmiarem z innymi. Drugi sposób to metoda sternika, który myśli: „Wszyscy przepłyńmy razem na drugi brzeg”. I na koniec możemy pomagać jak pasterz – najpierw pomagamy przejść na drugą stronę rzeki innym, a potem robimy to również sami. 

Chrześcijaństwo zazwyczaj posługuje się metodą pasterza, lecz zawsze oznacza to wchodzenie również w rolę ofiary, co wynika z nastawienia, że pomaganie musi być trudne i pełne cierpienia. Ten styl pochodzi od Jezusa, który dał innym przykład własnego cierpienia i poświęcenia. W buddyzmie nastawienie jest zupełnie inne. Dla nas pomaganie jest najwyższą radością i jest całkowicie naturalne. Jeżeli ludzie mają dobrą karmę, to spotkają cię w dniu, kiedy twoje działania są efektywne i produktywne, a jeśli mają złą karmę, to przyjdą w dniu, w którym popełniasz błędy. Ty natomiast przez cały ten czas po prostu robisz to, co w twojej mocy i obserwujesz, jak wszystko działa. Nie ma przykazań przychodzących z góry. Rozwijające się umysły nie są być może zawsze tak samo utalentowane, ale u swych podstaw są zawsze dobre. Robimy, co możemy, a ludzie otrzymują coś mniej lub bardziej pozytywnego, w zależności od ich karmy. Im bardziej cieszy nas niesienie pomocy innym, tym lepiej. 

Dlaczego czasem nie spotykamy się z pozytywną reakcją ludzi, nawet gdy chcemy zrobić dla nich coś pożytecznego?

Odpowiedź Lamy Ole:

Zawsze myślę wtedy, że karma tych ludzi nie była dość dobra i z radością przechodzę do następnej pracy do wykonania. Jeżeli zawsze robimy to, co w naszej mocy, to reszta jest karmą innych osób.

Każdy ma swoją karmę. Możemy pomóc innym tylko wtedy, kiedy spotykają się pierścień i hak – jeśli pojawia się otwartość. Jeżeli nie ma to miejsca, trzeba po prostu dzielić się z nimi pozytywną energią i w pewnym momencie, gdy zapomną o myśleniu o sobie, ona do nich dotrze.

Zależy to również naturalnie od tego, na ile zręcznie prezentujemy różne rzeczy. Są ludzie, którzy potrafiliby sprzedać bieliznę termiczną na Saharze i tacy, którym nie udałoby się to nawet na Grenlandii. Jeśli nie uda nam się do kogoś dotrzeć, to spróbujmy czegoś się z tego nauczyć. Być może później pojawi się sytuacja, w której lepiej sobie z czymś poradzimy.

Kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy mają błędne poglądy, szybko robię się arogancki. A gdy oni to zauważają, to tym bardziej nie przyjmują tego, co mówię. Czy lepiej byłoby w ogóle się nie odzywać?

Odpowiedź Lamy Ole:

Wszystko się kiedyś kończy. Na początku spróbuj zrozumieć, że wszyscy są buddami i że tak naprawdę fantastyczne jest już samo to, że w ogóle potrafią myśleć i że możemy się z nimi czymś podzielić – zacznij od tego poziomu i opierając się na nim idź dalej.

Powinniśmy koncentrować się na czymś pięknym w drugiej osobie. Jeżeli ktoś ma dziwną twarz, to może ma ładne ręce, krawat albo jeździ dobrym samochodem, czy też spotyka się z inspirującą dziewczyną. Znajdźcie w drugim człowieku coś, co was interesuje – to sprawi, że ta druga osoba się rozluźni i stanie się to podstawą całego spotkania. Następnie, w oparciu o to odczucie bogactwa pogłębiajcie tę więź, aż naprawdę będziecie mogli podzielić się z innymi czymś istotnym.  

Jednocześnie powinniśmy też rozumieć, że jeśli coś nam w innych przeszkadza, jeżeli dostrzegamy ich arogancję lub dumę, to przyczyną jest to, że sami mamy te wady. Powinniśmy być tego świadomi, bo łatwo można o tym zapomnieć. Świat jest dla nas tylko zwierciadłem. Mamy problem z tymi zewnętrznymi rzeczami, których nie oczyściliśmy jeszcze we własnym umyśle. Nie oznacza to jednak, że nie należy rozmawiać z innymi, dopóki sami nie będziemy oświeceni. Uczymy się poprzez działanie!

Jeśli mamy z kimś problem do wyjaśnienia, trzeba zaczynać rozmowę na ten temat od poziomu, na którym się zgadzamy. Mówimy wtedy na przykład bardzo rzeczowo: „Hej, słyszałem, że wczoraj powiedziałeś coś takiego. Naprawdę jesteś tego zdania? Ja myślę o tym tak i tak…”. Zacznijcie od tego poziomu nadmiaru i wtedy reszta pójdzie dobrze. Kiedy naprawdę lubimy ludzi to przyjmą od nas wszystko! Wyczują to. 

Jesteś młodym bodhisattwą, więc to tylko kwestia czasu, kiedy ten sztywny styl zniknie i będziesz mógł całkowicie podążać za swoim sercem. I nie utracisz po drodze mądrości – nie staniesz się nudny lub nieprzejrzysty. Zachowasz jasność, a jednocześnie będziesz umiał koncentrować się na tym, czego potrzebujesz sam i czego potrzebują od ciebie inni. 

Jak reagować, gdy ktoś nas prowokuje?

Odpowiedź Lamy Ole:

Oznaką siły jest życzliwość. Małe psy muszą szczekać, a dużym jest to niepotrzebne – wszyscy wiedzą, że są silne. Tak samo jest z nami. Praktyka Strażnika pomaga nam nabrać mocy i wtedy w ważnych sytuacjach możemy pozostać życzliwi i zrównoważeni. O to właśnie chodzi. 

Tak możemy rozpoznać własny rozwój. Jak dużo mamy przestrzeni? Jak postrzegamy to, co robią inni? Zamiast czuć się atakowanym myślimy po prostu: „Dlaczego tak postępują? Czemu podskakują, przewracają oczyma i wydają śmieszne odgłosy? Po co to wszystko?”.

To, co wam tutaj mówię, niesie ze sobą wielką odpowiedzialność. To jest też częścią Obietnicy Bodhisattwy. Najszybszą ścieżką rozwoju jest zachowywanie się zawsze tak szlachetnie, na ile to możliwe. Spróbuj postępować jak bodhisattwa, nawet gdy nie potrafisz powstrzymać nawyków swojej mowy i często mówisz coś, czego nie powinieneś, znajdujesz się mimowolnie w niechcianych sytuacjach, albo z powodu braku kontroli nad ciałem robisz rzeczy, które doprowadzają innych do szału.

Jednakże nawet w takich sytuacjach przynajmniej spróbuj zobaczyć, że wydarza się to pomiędzy buddami. Możemy się uśmiechnąć, zażartować z tego, że zrobiliśmy z czegoś taki dramat, żeby nie stało się to zbyt poważne i ciężkie, żeby to trochę otworzyć. Spróbuj patrzeć na tego typu sytuacje z możliwie jak najwyższego poziomu. Po prostu postanów, że jesteś przez cały czas otoczony buddami – że to, co się dzieje, ma sens, a cała sytuacja rozwija się w dobry sposób. 

To stanowi esencję wszystkiego, o czym tutaj mówię. Nasze przeszkadzające uczucia i głupie nawyki są silne, ale są również toporne i nieruchawe. Dlatego możemy je otaczać coraz większą przestrzenią, żeby uniknąć ataków emocji lub dać im po prostu przepłynąć – jest bardzo wiele możliwości. Zacznij od mantry, żeby przeszkadzające uczucia ześlizgiwały się z niej jak z warstwy oleju; nagle powiedz wewnętrznie „pej!” i skoncentruj się na czymś innym. Istnieje wiele sposobów, by zablokować lub pozbyć się tego emocjonalnego nadbagażu.

Te nasze „jazdy” są snem, starymi nawykami, których nie należy brać poważnie – postrzeganie ich w ten sposób stanowi jeden z aspektów naszej praktyki Diamentowej Drogi. Problemy są w 90 procentach raczej głupie, ale to część procesu naszego rozwoju.

Być może problemy innych ludzi wydają nam się czasami nieistotne, ponieważ medytowaliśmy w tym albo poprzednim życiu więcej niż oni; jednak dla nich są one bardzo prawdziwe. Należy więc brać to pod uwagę i pomagać im uporać się z tym, najlepiej jak potrafimy. W życiu biznesowym nie zawsze trzeba się zajmować się problemami innych, ale w związkach z ludźmi i w praktyce buddyjskiej jest inaczej.

Oczywiście, gdy ktoś po prostu chce stwarzać problemy, to wyślijmy go gdzieś daleko, albo sami tam wyjedźmy. Jeżeli jednak ma poważne trudności, musimy mu pomóc w pozbyciu się ich, zamiast uważać się za lepszych od nich.

Czasem myślę, że moją główną motywacją do praktyki jest strach. Czy to też jest w porządku?

Odpowiedź Lamy Ole:

W tym przypadku po prostu myśl: „Strach jest moim koniem!”. Gdy pojawia się lęk, postanów: „Dzisiaj mój strach jest bardzo silny, więc dużo pomedytuję”. Pozwoliłbym mu pędzić i używałbym go stale od nowa jako silnika do medytacji. Pewnego dnia rozejrzysz się dookoła i nie będzie już żadnych zasłon. Użyj tego sposobu.

Można nauczyć się wykorzystywania energii przeszkadzających emocji – strachu, zazdrości czy czegoś innego. Gdy nauczymy się wykorzystywać ich moc, otworzą się przed nami ogromne możliwości. 

Co można zrobić z lękiem, który powraca?

Odpowiedź Lamy Ole:

Trzeba z tym pracować długofalowo. Praca z umysłem przypomina pracę z ciałem. Jeżeli rano zrobimy dużo pompek, to jeszcze tego samego dnia nie staniemy się silniejsi, lecz raczej następnego. A dziś po prostu rozbolą nas ramiona.

Medytacja działa dokładnie tak samo. Jeżeli rano mamy jakiś problem, medytacja nie pomoże nam się go pozbyć do tego samego wieczora. Ale jeżeli medytowaliśmy wczoraj, to problem dziś się nie pojawi. A jeśli się pojawi, to będzie tak mizerny, że po prostu lekko zetrzemy go ze stołu. Nie siejemy i nie zbieramy plonów tego samego dnia.

Można z tym również pracować szybko. Wyobraź sobie, że doświadczasz strachu, gniewu, masz problem z niezdarnością itd. Można sobie z tym poradzić na dwa sposoby. Pierwszy to frontalny atak – wysyłamy na pozycję przeszkadzającego uczucia dwa bataliony komandosów i krzyczymy „Stop! Tak nie może być!”. Jeśli mamy duży kapitał w postaci dobrych wrażeń w umyśle, to ta metoda zadziała. Lecz gdy zauważymy, że nie mamy jeszcze dość silnej jednostki sił specjalnych, żeby zadziałać w ten sposób – to jest koniecznej motywacji, mocy i wewnętrznej pewności – to zamiast tego podbijamy leżące obok tereny. Po prostu robimy to, co mamy do zrobienia, nie myśląc o problemie. Nie utożsamiamy się z nim, nie karmimy go. Wtedy, gdy później będziemy go szukać, już go nie znajdziemy.

Jak już mówiłem, inna możliwość to bezpośrednia konfrontacja ze strachem – nieważne jak groźnie wygląda, skręcamy mu kark. Kiedyś w dzieciństwie byłem z wizytą u mojego dziadka w Jutlandii. W piwnicy jego domu leżał gruby kabel elektryczny. Powiedziano mi, że w nocy zamienia się on w węża. Pewnego ranka moi rodzice zeszli na dół i zobaczyli mnie – miałem pewnie trzy albo cztery lata – trzymającego w jednej ręce kabel, a w drugiej kij baseballowy. Stałem tam całą noc, czekając aż kabel zmieni się w węża, żebym mógł go zabić. To jest pierwszy sposób na poradzenie sobie ze strachem. Ale możemy też obrać drogę mądrości i odkryć, że nie ma w ogóle żadnego węża. Jest to oczywiście prostsze. 

Jak można szybko rozpuścić strach?

Odpowiedź Lamy Ole:

Rozejrzyj się i pomyśl: „Kto zechce go kupić?”, a potem zauważ: „Ona go nie chce, on też nie, a tamta dziewczyna też nie jest nim zainteresowana”. W końcu postanów: „Cóż, może ten strach jest bezużyteczny?” i po prostu wyrzuć go na śmietnik.

Strach jest też połączony z oddechem. Bojąc się czegoś oddychamy nieprawidłowo i nieregularnie. Dobrze jest więc oddychać wtedy głęboko i powoli. Robimy głęboki wdech, żeby poczuć go aż pod pępkiem. Chwilę wstrzymujemy go w brzuchu jak w wazonie – ale nie do momentu aż zacznie nam się kręcić w głowie – i robimy znów wydech. Jeśli będziemy przez chwilę oddychać w ten sposób strach stopniowo zniknie. 

Najlepszym sposobem poradzenia sobie ze strachem i trudnościami jest myślenie: „Wszystkie istoty są moimi przyjaciółmi i będą mieć pożytek z tego, że dobrze się mam. Więc będę po prostu robić co w mojej mocy, robiąc to, co mam przed nosem”. I po prostu tak też czynimy. To jest też dobre, jeśli stresujemy się przed egzaminem. Pomyślmy wtedy: „Tak naprawdę to jest wielki spisek. Egzaminator chce, żebym zdał; nauczyciel chce, żebym zdał. Wszystko jest po mojej stronie”. Wtedy idziemy na egzamin, siadamy z przyjaciółmi, wyjaśniamy im to, czego nie zrozumieli i na egzaminie dajemy z siebie wszystko. Uczyńcie swoje otoczenie na tyle przyjaznym, żebyście mogli tylko zwyciężać. 

Jak pojawia się lęk?

Odpowiedź Lamy Ole:

Lęk nie jest pierwszorzędnym czy drugorzędnym uczuciem, lecz trzeciorzędnym. Głównym, podstawowym przeszkadzającym uczuciem jest niewiedza: to z niej wyłaniają się takie emocje, jak pomieszanie, duma i gniew, które są z kolei źródłem strachu.

Lęk ma swój początek w starym gniewie i rozgoryczeniu, których obecności w swoim umyśle nie możemy znieść. Kiedy się pojawiają, umysłowi nie podoba się jego własna zawartość i doświadcza strachu.

Zewnętrzny świat jest projekcją naszego umysłu. Kiedy patrzymy na świat przez różowe okulary, wszystko jest piękne i doskonałe, a jeśli założymy czarne, wszystko będzie okropne. Dlatego najlepszym sposobem pozbycia się lęku jest bardzo świadome życzenie wszystkim istotom wszelkiego dobra każdego dnia, tak często i głęboko jak to możliwe.

W przypadku gniewu i lęku dobrze jest też powtórzyć milion razy mantrę OM MANI PEME HUNG. Om usuwa dumę, ma rozpuszcza zazdrość, ni odcina przywiązanie, pe niszczy pomieszanie, me eliminuje zachłanność i chciwość, a hung spala gniew. Za każdym razem, gdy mówimy OM MANI PEME HUNG, czyścimy wewnętrzne zwierciadło naszego umysłu. To jest bardzo skuteczne!

Co rozumiemy jako cztery zasłony?

Odpowiedź Lamy Ole:

Istnieją cztery zasłony przesłaniające umysł. Pierwsza to podstawowa niewiedza – niezdolność do zobaczenia przedmiotu, podmiotu i działania jako części jednej całości. Druga to przeszkadzające emocje, które się z niej wyłaniają. Trzecia to negatywne słowa i działania powstałe na skutek tych uczuć, a czwartą stanowią szkodliwe nawyki, ich rezultaty.

Te cztery zasłony uniemożliwiają nam zobaczenie prawdziwej natury umysłu – doświadczenie tkwiącej w nim mocy i radości. Są ze sobą połączone jak łańcuch. Nie ma znaczenia, gdzie go przerwiemy – gdy to zrobimy, wszystkie pozostałe elementy stracą rację bytu. Jeśli stawimy czoło przeszkadzającym emocjom, będziemy mieć coraz mniej negatywnych doświadczeń czy chęci do działań szkodzących innym, a nasze destruktywne nawyki powoli wygasną. Jeżeli uwolnimy się od podstawowej niewiedzy, reszta przeszkadzających uczuć rozwieje się sama z siebie.  

Dla usunięcia nawykowych zasłon umysłu należy medytować na „przestrzeń jako radość” i „przestrzeń jako świeżość i możliwości”. Chodzi tu przede wszystkim o utrzymywanie stanu nagiej przytomności, w którym nie jesteśmy świadomi głównie czegoś przedmiotowego, lecz raczej spoczywamy w przestrzeni samej świadomości. Dzięki temu rozpuszczą się nawykowe tendencje, które gromadziliśmy od nie mającego początku czasu.

Skoro umysł jest przejrzystym światłem od nie mającego początku czasu, to dlaczego w ogóle pojawiają się przeszkadzające emocje?

Odpowiedź Lamy Ole:

Wszystkie przeszkadzające emocje wyłaniają się z niewiedzy. Jest ona podstawową niezdolnością umysłu do zobaczenia, że ten, kto doświadcza, to, co jest doświadczane i samo doświadczenie się uzupełniają – że przestrzeń i jej przejrzystość są wszędzie takie same. Niestety mylimy przestrzeń z „ja” i myślimy, że przejrzystość – wszystko to, co się w niej pojawia – jest „tobą”. To z tego nieistniejącego naprawdę oddzielenia biorą swój początek przeszkadzające emocje.

Następnie rozwijamy przywiązanie do tego, czego chcemy i niechęć wobec tego, czego nie lubimy. Z przywiązania powstają pożądanie i chciwość, a z niechęci nienawiść i zazdrość. W ten sam sposób z niewiedzy – czyli po prostu z głupoty – wyłania się duma; myślimy, że jesteśmy bardzo rzeczywiści i ważni, chociaż w każdej chwili możemy umrzeć.

Budda nauczał, że istnieją 84 000 kombinacje tych podstawowych przeszkadzających emocji. Wszystkie one prowadzą do szkodliwych słów i działań, które następnie przynoszą negatywne rezultaty. To cierpienie sprawia, że zaczynamy wierzyć, iż świat jest przeciwko nam. Ta postawa znowu prowadzi do szkodliwych działań i cały proces toczy się dalej.

Z powodu wpływu chrześcijaństwa wierzymy na Zachodzie, że to, co przejrzyste, nie może być święte. Myślimy, że cuda mogą wydarzać się tylko wtedy, kiedy pozostawimy rzeczy trochę niejasnymi, jeśli będą tajemnicze i niepojęte. Ale w buddyzmie pragniemy, by wszystko było jak najbardziej zrozumiałe! Dobrze jest przyglądać się uważnie zjawiskom, wątpić, rozróżniać, być krytycznym. W ten sposób stajemy się naprawdę dobrymi buddystami. Budda wyjaśnia co prawda, jakimi rzeczy są, ale doświadczyć tego musimy sami. Jednocześnie, wątpienie ciągle w to samo jest niemądre. Gdy rozwiejemy już swoje wątpliwości – nauczywszy się również czegoś w ten sposób – po prostu idziemy dalej. Dobrze jest jednak badać wszystko krytycznie.

Jeżeli ktoś jest na początku ścieżki krytyczny, na jej końcu stanie się niezniszczalny i przejrzysty jak diament, ponieważ rozwiał wszystkie swoje wątpliwości i przyswoił sobie esencję nauk. Jeżeli ktoś jest na początku pełen miłości i pożądania, na końcu stanie się jak kwiat lotosu – będzie otwarty na wszystko.

Ludzie należą do różnych rodzin Buddy:

Przekształcenie gniewu to rodzina diamentu.

Przekształcenie dumy to rodzina klejnotu.

Przekształcenie przywiązania to rodzina lotosu.

Przekształcenie zazdrości to rodzina działania. 

Przekształcenie głupoty to rodzina Buddy. 

Najsilniejsze przeszkadzające uczucie – to, które rzuca nam najwięcej kłód pod nogi – jest dla nas jednocześnie najlepszym paliwem na drodze do oświecenia.

Jak można się pozbyć ego?

Odpowiedź Lamy Ole:

Musisz przechytrzyć zjawiska posługując się ich własną bronią. Buddyzm jest
metodą polegającą na nieustannym dążeniu do przechytrzenia ego. Wykorzystujemy energię ego – iluzorycznego, nieistniejącego ego – tak, żeby w końcu dojść do momentu, gdy już go nie będzie. Posługujemy się więc ideą “ja” w celu oczyszczenia zasłon, aż do chwili, gdy iluzja ego zniknie.

Ego jest bardzo silne, ale jest również głupie. W historii linii Karma Kagju mieliśmy nauczycieli, którzy w bezpośredni sposób walczyli z ego. Szczególnie znana jest historia Milarepy i jego nauczyciela Marpy. To była naprawdę poważna szkoła. Zazwyczaj jednak trzeba zachęcić do tego ludzi, dając im coś słodkiego. Wtedy ego myśli: “O, jestem nie tylko dobry, ale w dodatku uduchowiony”. Utrzymujemy to dobre odczucie jak najdłużej.

Następnie ego zaczyna powoli odkrywać, że dostaje dużo chleba i ziemniaków, ale mało mięsa i warzyw. Wtedy stajemy się częścią szlachetnej rodziny. Jako
nauczyciel lubię takie podejście, w którym utrzymujemy zimną krew i zachowujemy dobry styl, a nie lubię oglądać dramatów i słabości. W takich okolicznościach ego nagle nie może rozgrywać swoich gierek, do których przywykło. Nie może się już podbudowywać silnymi uczuciami i stwierdzeniami w stylu: “Nienawidzę go”, “Jestem najlepszy”, “Jestem najgorszy” itd.

Gdy ego zauważy, że nie radzi sobie najlepiej, próbuje się bronić za wszelką cenę. Na przykład projektuje uczucia, narzeka na ból pleców, ucieka się do myśli typu: “Jestem coraz gorszy!” – co nie jest wcale prawdą. Widzimy wtedy po prostu, jak zachowywaliśmy się od zawsze. W trudnych sytuacjach rzucamy ego kolejny kawałek mięsa, chociażby w postaci postawy bodhisattwy. Tłumaczymy swemu ego, że jego zadaniem jest pomagać wszystkim istotom. Na początku pomyśli, że dostrzegliśmy wreszcie, jakie jest dobre i co potrafi, ale tak naprawdę obietnica bodhisattwy jest dla niego trucizną. Po pierwsze, musimy potem ciągle myśleć o innych i tym samym nie mamy czasu na myślenie o sobie. Po drugie, otrzymujemy nauki o pustce, według których w ogóle nie istniejemy.

To dla ego śmiertelny cios. Jest już tak słabe, że pozostało mu tylko jedno miejsce, w którym może się okopać. I wtedy zaczyna zauważać, co inni robią źle. Przestało już się chronić, ponieważ wie, że wszystko jest iluzją. Teraz próbuje znaleźć błędy u innych: “On zrobił to, a ona powiedziała tamto” itd. Jak zdobywamy ten ostatni bastion? Jak można przyćmić ego i ostatecznie się go pozbyć? Dzięki czystemu poglądowi! Można pomyśleć tak: “Nawet moje wątpliwości mają naturę buddy. Nawet najmroczniejsze z moich myśli są spontaniczną mądrością. Mój największy problem jest najlepszym rozwiązaniem”. Wtedy nam się powiedzie.